Naprawdę nie mogę uwierzyć, że już po wszystkim. Wczoraj o tej godziny wpatrywałam się w ekran komputera i wymieniałam się informacjami ze znajomymi.
Zdałeś?
Ile procent z historii?
Jesteś zadowolona z wyniku?
Nie wierzę!
Ty skubańcu, jak tego dokonałeś?!
Żartujesz!
WOSu też nie zdała?! Będzie pisać za rok...
To Ci się udało :D
Nie, no nie jest źle, najważniejsze, że zdałaś ;)
Ja miałam tyle samo!
I tak dalej, i tak dalej...
Prawie dwa miesiące temu bałam się jak to będzie. Czy o czymś nie zapomnę, czy źle nie zakoduję arkusza. Wątpliwości było tak wiele. I strach. To przede wszystkim. Naturalny strach przez nieznanym.
Gdybym wtedy mogła widzieć przyszłość z pewnością byłoby mniej stresu. Choć i tak nie denerwowałam się tyle ile powinnam. Stojąc przed salą egzaminacyjną w białej bluzce, długiej czarnej spódnicy, z dowodem i czarnym długopisem rozmawiałam i przyglądałam się innym maturzystom. Nawet zastanawiałam się czy coś jest ze mną nie tak. Wszyscy byli tak bardzo zdenerwowani, a do mnie nawet nie docierało, że za kilka minut będę pisała jeden z najważniejszych egzaminów w moim życiu.
Ktoś by mógł powiedzieć, że na studiach to dopiero będą egzaminy. No tak, ale żeby być studentem najpierw trzeba przyzwoicie zdać maturę, nie?
Pamiętam jak denerwowałam się przed egzaminem gimnazjalnym. Przed pierwszym egzaminem nie mogłam jeść ani spać. Kiedy dostałam arkusz ręce trzęsły mi się do tego stopnia, że z trudem go zakodowałam. To było straszne. I byłam pewna, że przed maturą będzie tak samo, jeśli nie dziesięć razy gorzej. A tu nic. Zero.
Język polski - wielka inauguracja matur. Cała szkoła pisze podstawę na hali sportowej, a pod klasą historyczną (czyli MOJĄ klasą) czai się 14 śmiałków, którzy mieli odwagę zmierzyć się z poziomem rozszerzonym :). Kopnął mnie przeogromny zaszczyt wejścia na salę jako pierwszej (no tak, przywilej urodzonych w styczniu). Usiadłam się w ławkę i nic. Czułam się jakbym za chwilę miała dostać sprawdzian z historii na 15 minut. Na angielskim podobni (znowu poziom rozszerzony i znowu kameralnie).
Trzeciego dnia był WOS, Tu już więcej osób. Pogoda była paskudna. Na sali zimno...Nim dostaliśmy arkusze przyszła do nas nasza pani profesor od WOSu i życzyła nam powodzenia. A potem już 3 godziny pisania...
Kilka dni przerwy i historia. Tym razem upchali podstawę i rozszerzony w jednej klasie. No cóż, ten przedmiot raczej nie bije rekordów popularności wśród uczniów. Po godzinie miałam już wszystko napisane i w zasadzie nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Nie chciałam oddawać testu pierwsza, bo wiedziałam, że członkowie komisji mieli w zwyczaju przeglądać wypociny abiturientów. Poczekałam aż trzy osoby złożyły prace (więc komisja miała już rozrywkę) po czym uwolniłam się od ciężaru kilkunastostronnicowego kata. Nie mogłam już na niego patrzyć. On wręcz mnie parzył.
Na tym skończyły się moje pisemne egzaminy. Ustne to pikuś ;) Co jak co, ale mówić to ja mogę godzinami, nieważne czy po polsku czy po angielsku ;) 90% z polskiego i 100% z angielskiego chyba mówią same za siebie, nie? ;)
Muszę stwierdzić, że z całej matury najgorsze jest oczekiwanie na wyniki. W dzień ogłoszenia nie mogłam sobie znaleźć miejsca, zapełnić czasu zajęciami. Włączyłam telewizor, ale wcale go nie oglądałam, tylko siedziałam jak posąg z myślami zupełnie gdzie indziej. Człowieka wtedy nachodzą różne dziwne myśli, nie może się na niczym skupić, chodzi z kąta w kąt, błąka się bez celu.
O 22.00 odpalasz komputer, bo i tak nie masz nic lepszego do roboty. Na GG siedzi już połowa Twoich znajomych czekając na to samo co Ty. 15 minut przed północą zaczyna robić się nerwowo, ludzie mają problem z wejściem na stronę OKE, boisz się, że padł im serwer.
00.00. Nie możesz wejść wejść na stronę, ktoś ratuje Cię bezpośrednim linkiem do strony, na której masz się zalogować. Drżącymi dłońmi otwierasz kopertę, którą dostałeś w szkole dwa tygodnie przed maturą. W środku cienki pasek papieru, a na nim Twój PESEL i hasło. Wpisujesz... Wciskasz enter... I oto Twoim oczom ukazuje się pomarańczowo - biała tabelka, a w niej procenty.
Na początku patrzysz i nie widzisz. Zupełnie nic do Ciebie nie dociera. Zupełnie jakbyś był analfabetą. U góry, napis EGZAMIN MATURALNY ZDANY. Możesz odetchnąć z ulgą i spokojnie sprawdzić czy się wykazałeś. Wykazałeś się :) Kamień z serca :) Porównujesz wyniki z innymi i możesz z czystym sumieniem stwierdzić, że jesteś ponad średnią krajową.
Do 3.30 leżysz w łóżku i znowu nie wiesz co ze sobą zrobić. Znowu, ale tym razem z innego powodu. Nie możesz zasnąć, bo wciąż buzuje w Tobie adrenalina.
Koniec maturalnej odysei...
W 2008 roku, zaczynając prowadzić tego bloga byłam jeszcze w liceum. Pięć lat studiów prawniczych, a następnie praca zweryfikowały moją mentalność i podejście do życia. Archiwalne wpisy zawierają znamiona opisu przemiany jakiej doświadczyłam przez ostatnie kilkanaście lat. Aktualnie jestem aplikantką radcowską i doktorem nauk prawnych.
wtorek, 30 czerwca 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)
Pani doktor z depresją, czyli jak to sukcesy szczęścia nie dają
W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...
-
Dziś jest dzień szczególny wszystkich absolwentów prawa, którzy zdecydowali się przystąpić do egzaminu wstępnego na aplikację. Kandydac...
-
W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...
-
Naprawdę nie mogę uwierzyć, że już po wszystkim. Wczoraj o tej godziny wpatrywałam się w ekran komputera i wymieniałam się informacjami z...