W domu zawsze powtarzano mi dwie frazy "liczy się to co masz w głowie a nie na głowie" oraz "na chłopaków przyjdzie jeszcze czas". Te idee przyświecały mi kiedy miałam lat naście poprzez gimnazjum i liceum. Na studiach tym bardziej. Przecież trzeba zdawać egzaminy, a czas wolny poświęcałam na działalność wydziałową. Potem załapałam się na praktyki w kancelarii, więc każdą wolną chwilę poświęcałam na doskonalenie swoich prawniczych umiejętności.
Studia się skończyły. Udało mi się dostać staż, który przekształcił się w umowę o pracę i to był mój zasadniczy sukces. Może i nie poszczęściło mi się w kwestii aplikacji, ale plan minimum został wykonany.
Jednak już na początku stażu ograniczyłam kontakty ze znajomymi. Była to moja pierwsza praca w dodatku robiłam pierwsze podejście do egzaminu na aplikację. Telefony przestałam odbierać, od spotkań towarzyskich się wykręcałam ze względu na brak czasu.
Minął rok. Kolejne wyzwania postawione. Grono znajomych mocno ograniczone, no ale cóż. Trzeba było poświęcić sporo czasu na naukę do egzaminów wstępnych.
Pierwsza lampka ostrzegawcza w zasadzie powinna mi się zapalić po ogłoszeniu wyników naboru na studia doktoranckie. Ten wieczór spędziłam sama... a w zasadzie z butelką wina. Rano żałowałam tego wyboru, ale zwyczajowo sukces trzeba było opić.
Niewiele ponad dwa tygodnie później byłam już po egzaminie wstępnym na aplikację. Mimo, iż zdawalność od wielu lat nie była tak niska to znalazłam się w szczęśliwym gronie aplikantów. Pech chciał, iż nikomu z moich znajomych się nie powiodło. Miałam wręcz wyrzuty sumienia, że mi się udało. Jednak znowu nie było z kim świętować sukcesu. To powinien być mój wielki dzień, jednak czułam się jakbym oglądała z boku życie kogoś zupełnie innego. Miałam wrażenie jakby wszystkie emocje opuściły mnie bezpowrotnie. Nie pamiętam aby coś szczególnego w tym dniu się wydarzyło. Pamiętam tylko, że tego dnia wieczorem siedziałam sama, wykonałam kilka telefonów i prawdopodobnie obejrzałam sobie jakiś film.
Pracy przybywa, obowiązki nakładają się na siebie, brakuje godzin w dobie. Życie towarzyskie zostało przeze mnie zmarginalizowane. Efekt jest taki, że kiedy zadzwonię do 4 osób i nikt z nich nie ma czasu to jestem skazana na wieczór w kompletnej samotności. Na portalach społecznościowych roi się od informacji o ślubach, zaręczynach, narodzinach dzieci. Kiedyś wydawało mi się, że najpierw trzeba zająć się życiem zawodowym, a potem pomyśleć o prywatnym. Jednak w momencie kiedy rozpoczęłam aplikację to zdałam sobie sprawę, że wbrew temu co mi wpajano to jedno wcale nie wyklucza drugiego. Pojawiła się za to myśl, czy nie doprowadziłam do sytuacji, w której w razie jakiegoś nieszczęścia ktoś w ogóle zainteresuje się moim losem?
Mieszkam sama w mieście, w którym nie mam rodziny, a moi znajomi nie zapełnią nawet palców u jednej ręki. Nikt nie wie o moich problemach, bo i nie ma komu powiedzieć. Rodzina oddalona o szmat drogi uważa, że wszystko jest ok. Przedstawiłam im iluzję, która została bez zastrzeżeń przyjęta. Nawet jeśli ktoś coś podejrzewa to oczywiście nie zapyta, a zainteresowanie moimi sprawami ogranicza się do pytania czy mam pieniądze i czy jestem zdrowa.
Na razie nie przeczuwam żadnej diametralnej zmiany w tym zakresie...