sobota, 11 lipca 2009

Krótkie rozwarzania na temat miłości (?)

   Sobotnie popołudnie. Na zewnątrz pochmurno, ale mimo to postanowiłam wyjść z domu, by powiedzieć w barze z koleżanką z LO.
 - Słuchaj - powiedziała nagle znad frytek. - Zawsze chciałam cię o to zapytać...
   Spojrzałam na nią z rozbawieniem.
 - Wiedziałam, że jak posiedzisz trochę nad piwem to się zaczną głupie pytania - stwierdziłam filozoficznie, w odpowiedzi na co usłyszałam stłumiony chichot.
 - No dobra, ale tak na serio teraz, ok? - zapytała po chwili.
 - Skoro musisz - rzuciłam puszczając do niej oko.
   Dziewczyna wbiła wzrok w swoją szklankę.
 - Znamy się od liceum, a mimo to jednej rzeczy nie jestem w stanie zrozumieć... - na chwile zamilkła, zerkając na mnie czujnie, ale przy panujących tu ciemnościach nie mogła dopatrzyć się mojego wyrazu twarzy, więc kontynuowała. - Przecież jesteś normalną dziewczyną...
 - Nigdy nie odważyłabym się tego o sobie powiedzieć - wtrąciłam szczerząc zęby.
 - Wiesz o co mi chodzi. 
 - Wiem, wiem...
 - To może inaczej... - zaczęła znowu i na chwilę się zamyśliła, zapewne zastanawiając się jak sformułować pytanie. - Czy ty kiedykolwiek byłaś zakochana?
 - O to ci chodzi...
 - Więc?
 - Rozumiem, że chodzi ci o jakiegoś faceta.
 - Nie, o świnkę morską! - zironizowała. - No jasne, że o faceta!
 - W takim razie nie.
 - Dlaczego?
 - Zadajesz mi bardzo trudne pytania - powiedziałam miażdżąc widelcem moją ostatnią frytkę. - Miłość, jeśli już zakładamy, że istnieje, odbiera rozum... a rozum to jedyne, na co w życiu mogę polegać. Ja deklaruję się jako singiel.
 - Singiel, nie singiel. A jeśli cię TO COŚ trafi - drążyła dalej.
 - W XXI wieku nie ma rzeczy pewnych. Niezbadane są wyroki - odpowiedziałam wymownie spoglądając w górę.

   Ta wymiana zdań między mną, a tą niepoprawną romantyczką zmusiła mnie do przemyśleń.
   Na początek - czy można nazwać się singlem w wieku dziewiętnastu lat? Nie zawsze. Myślę, że w moim wypadku tak, bo jest to świadomy wybór. Gdybym chciała miałabym chłopaka itd, itd. Jednak nie czułam nigdy takiej potrzeby. Być może rozum w tym wypadku za bardzo we mnie dominuje, ale nie narzekam. Bardzo angażuję się we wszystko co robię. Gdybym była w jakimś związku, pewnie inne sprawy odeszłyby na bok. W takiej sytuacji nie osiągnęłabym połowy tego co mam dziś na swoim koncie.
   Druga kwestia - czy miłość jeszcze istnieje? Zawsze byłam skłonna twierdzić, że istnieje. W książkach i filmach. To taka bajeczka dla dorosłych. Jak Święty Mikołaj dla dzieci. Gdyby miłość istniała to raczej nie byłoby tylu rozwodów.
   Więc co jest jeśli nie miłość? W końcu z jakiegoś powodu ludzie stają przed ołtarzem. Jest zauroczenie, namiętność, ale też wyrachowanie i "zabezpieczanie przyszłości. Presja i gombrowiczowska forma. Stereotypowe myślenie.
   Wszystkie moje koleżanki wyszły już za mąż, pozakładały rodziny. Nie mogę być gorsza, bo jeszcze sobie pomyślą, że coś ze mną jest nie tak. Rodzice się niepokoją. Boją się, że jeśli odejdą zostanę sama na świecie. A przecież człowiek nie może być sam, potrzebuje kogoś.
   I nawet coś w tym jest. Z drugiej strony, są ludzie, których tempo życia nie pozwala na założenie rodziny. Dobrze jest im tak jak żyją.
   A może singiel to taka poczekalnia? Na drugą połowę, miłość życia, czy coś tam (cholera wie jak to nazwać).
   Mnie jest dobrze tak jak jest. Nie ma sensu zadawać pytań, na które odpowiedź zna tylko Ten, kto naszym losem kieruje. Przyszłość jest nieodgadniona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pani doktor z depresją, czyli jak to sukcesy szczęścia nie dają

        W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...