czwartek, 18 sierpnia 2011

Gdzie zamieszkać na studiach?

Ja podczas swojego pierwszego semestru na studiach mieszkałam aż w trzech lokalizacjach. O różnym standardzie i koszcie wynajmu. Prawdopodobnie gdybym wiedziała wtedy tyle ile teraz nie robiłabym wędrówki narodów z miejsca na miejsce. 

Dlatego poniżej krótki poradnik dla świeżo upieczonych żaków szukających swego kawałka podłogi w nowym miejscu :)

Mieszkanie studenckie
Dobra opcja jeśli wraz z dobrymi znajomymi rozpoczynasz studia w tym samym mieście (a niekoniecznie kierunku czy uczelni). Koszt wynajmu może przerażać, ale pamiętaj, że po podziale na kilka części będzie wyglądało to o wiele sympatyczniej. Niektórzy właściciele uważając to za oczywistość nie wspominają o opłatach licznikowych, więc mniej wzgląd na to, że oprócz czynszu okresowo trzeba będzie wyrównać również należność za zużyty prąd, gaz i wodę.
Pamiętaj żeby dokładnie przeczytać umowę przed podpisaniem, która musi być koniecznie spisana w dwóch egzemplarzach (jeden dla Ciebie i jeden dla właściciela). To na co musisz zwrócić uwagę to kwota miesięcznego kosztu wynajmu (sprawdź czy zgadza się z kwotą na jaką się umówiliście) oraz okres wynajmu. 
Normą jest, że wraz z podpisaniem umowy właściciel życzy sobie wpłaty kaucji (najczęściej jest ona równa wysokości miesięcznego czynszu), która jest swego rodzaju zabezpieczeniem na wypadek zniszczeń jakie mogą się zdarzyć podczas Twojego mieszkania.

Stancja
 Kiedyś stancja kojarzyła się z niewielkim pokoikiem wynajmowanym w domu właściciela. Coraz częściej stancja to jeden z wielu pokoi w domku/mieszkaniu przeznaczonym do wynajmowania dla studentów. Niektórzy nazywają to prywatną formą akademika. Pokoje są z reguły jedno, dwu lub trzy osobowe.     
Przy poszukiwaniu stancji zwróć uwagę na to z jaką ilością osób/pokoi będziesz dzielił kuchnię (przede wszystkim lodówkę) i łazienkę. Koniecznie zapytaj o pralkę. 
To iż na stancji czeka Cię błogi spokój to nie zawsze prawda. Tu - podobnie jak w akademiku  - wszystko zależy od tego na jakich ludzi trafisz. Równie dobrze mogą to być spokojne kujony jak i hałaśliwi imprezowicze. Jeśli zależy Ci na spokoju wybierz stancję gdzie np. jedno piętro jest przeznaczone dla studentów, a wyżej/niżej mieszka właściciel. 

Akademik     
O tej opcji z pewnością słyszałeś już legendy. Co akademik to obyczaj. Nie da się ukryć, że to najtańsza opcja wynajmu, ale też nie każdy w akademiku zamieszkać może. Często podstawowym kryterium przydzielania miejsc jest odległość Twojego domu od ośrodka akademickiego w km i dochód na jedną osobę w Twojej rodzinie.
W akademiku płacisz tylko za miejsce w pokoju. W cenie zawarte są już wszelkie opłaty licznikowe. Normą jest też comiesięczna wymiana pościeli (której musisz pilnować).
Pojęciem - zagadką dla świeżo upieczonych studentów jest układ segmentowy akademika. Jest to zbitka trzech - czterech pokoi dla których wspólna jest kuchnia i łazienka. Z technicznego punktu widzenia to jak mieszkanie studenckie z tym, że ludzie w pokojach to loteria i na jednym piętrze jest kilka takich segmentów.   
W innych akademikach (czyli te, które nie są w układzie segmentowym) jest jedna kuchnia na całe piętro. 
Standard pokoi jest różny. Od dwuosobowych pokoi z łazienką po czteroosobowe lokum z prysznicem i toaletą na korytarzu (najczęściej na całe piętro). 
Najczęściej podstawą do wydania klucza do pokoju jest pokazanie portierce przy wejściu tzw. kartę mieszkańca na której widnieje Twoje zdjęcie, numer akademika i pokoju w którym mieszkasz. Goście, którzy Cię odwiedzają muszą zostawić swój dowód osobowy przy wejściu. Oczywiście w określonych godzinach. Z reguły po 23.00 akademik dla gości jest zamknięty, a jeśli ktoś już się zasiedzi będzie musiał liczyć się z opłatą za nocleg (nawet jeśli odwiedziny przedłużyły się tylko o pół godziny). 
Jeśli żyjesz w zgodzie z portierką to w kryzysowych sytuacjach może okazać ludzkie oblicze i przymknąć oko na to czy na tamto. Pamiętaj, że to ona dysponuje magicznym guziczkiem .tzw brzęczkiem, którego naciśniecie powoduje odblokowanie zamka i wpuszczenie Ciebie/Twoich gości do środka budynku ;)                

czwartek, 11 sierpnia 2011

Studenckie obozy adaptacyjne

     Są organizowane na każdej większej uczelni. Zwykle dostaje się o nich informacje z listem informującym o przyjęciu na studia bądź przy okazji dostarczania wszystkich potrzebnych dokumentów po ogłoszeniu wyników rekrutacji.

     Byłam sceptycznie nastawiona do takiego pomysłu jednak ostatecznie - głównie pod wpływem rodziny zapisałam się, choć trochę mnie to przerażało. Nigdy nie byłam osobą, która łatwo nawiązywała kontakty, a tu nagle miałam przez tydzień mieszkać z zupełnie obcymi ludźmi i to jeszcze na swoje własne życzenie.

     W przeddzień wyjazdu nie mogłam zasnąć. Całkiem poważnie planowałam zasymulować chorobę aby tylko zostać w domu i uniknąć całego tego zamieszania. Jednak rano mimo, że zdecydowana część mnie krzyczała "NIE" zacisnęłam zęby, wzięłam torbę i powędrowałam na dworzec.

     Jadąc na miejsce różne myśli kłębiły się w mojej głowie, ale wszystkie sprowadzały się do prostego wniosku - chyba oszalałam. Tak czy inaczej nie było odwrotu - (ze ściśniętym żołądkiem) nieuchronnie zbliżałam się do celu.

     Bez większego problemu dotarłam do akademika w którym mieliśmy być zakwaterowani. Z ulgą odnotowałam, że moja sytuacja wcale nie jest taka beznadziejna. Większość stojących w kolejce do prowizorycznego sekretariatu nie znała się nawzajem. Ostatecznie własnie to było głównym celem obozu - aby poznać ludzi, z którymi miałam studiować.

     Z racji tego, iż był to ogólnopolski obóz adaptacyjny - przeznaczony wyłącznie dla nowo przyjętych studentów z wydziałów prawa z całego kraju - byliśmy zakwaterowani uniwersytetami. Wkrótce przyjechały pozostałe osoby z mojego przyszłego wydziału. Mimo, że na początku rozmowa się raczej nie kleiła z dnia na dzień komunikowaliśmy się coraz lepiej.

     Dziś - po dwóch latach od tego wydarzenia mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że decyzja o wzięciu udziału w tym obozie była jedną z najlepszych jakie podjęłam w ciągu kilku ostatnich lat.

     Nawiązałam tam znajomości, które z czasem przekształciły się z przyjaźnie na całe studia, a może i dalej. Poznałam sporo sympatycznych osób z mojego roku, starszych studentów z mojego wydziału i ich odpowiedniki z całej Polski. Już we wrześniu dowiedziałam się jak to jest siedzieć na wykładach próbując nadążyć za prowadzącym, a przede wszystkim zagwarantowałam sobie leszy start w październiku.

     Podczas gdy inni na inaugurację roku akademickiego przychodzili rozglądając się nerwowo i nie znając nikogo, ja szłam na nią z uśmiechem nie mogąc się doczekać spotkania z tymi niesamowitymi ludźmi, których poznałam na obozie. Tydzień mieszkania pod jednym dachem zrobił jednak swoje i na aulę akademicką weszliśmy wszyscy razem jak starszy znajomi, którzy znają się od dziecka.

     Byłam o jeden krok do przodu niż inni. Nie bałam się nowego miasta, uczelni czy wyzwań, bo miałam swój punkt zaczepienia. Nie czułam się samotna czy bezgranicznie opuszczona, bo miałam się do kogo zwrócić w chwilach słabości. 

     To było dla mnie otuchą, ponieważ wszystko inne się waliło, a na swoim pierwszym semestrze miałam tyle problemów, iż z pewnością wystarczyłoby aby obdzielić nimi hojnie kilka osób. Gdyby nie te wszystkie pozytywne skutki, które niosło za sobą uczestnictwo w obozie ciężar jaki miałam do udźwignięcia okazałby się zbyt ciężki i z dużym prawdopodobieństwem moje studiowanie skończyłoby się jeszcze przed pierwszą sesją.

     Dlatego - jeśli zaczynasz od października studia, a Twoje uczelnia organizuje obóz adaptacyjny - jedź na niego, a z pewnością nie pożałujesz swojej decyzji :)

Pani doktor z depresją, czyli jak to sukcesy szczęścia nie dają

        W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...