czwartek, 11 sierpnia 2011

Studenckie obozy adaptacyjne

     Są organizowane na każdej większej uczelni. Zwykle dostaje się o nich informacje z listem informującym o przyjęciu na studia bądź przy okazji dostarczania wszystkich potrzebnych dokumentów po ogłoszeniu wyników rekrutacji.

     Byłam sceptycznie nastawiona do takiego pomysłu jednak ostatecznie - głównie pod wpływem rodziny zapisałam się, choć trochę mnie to przerażało. Nigdy nie byłam osobą, która łatwo nawiązywała kontakty, a tu nagle miałam przez tydzień mieszkać z zupełnie obcymi ludźmi i to jeszcze na swoje własne życzenie.

     W przeddzień wyjazdu nie mogłam zasnąć. Całkiem poważnie planowałam zasymulować chorobę aby tylko zostać w domu i uniknąć całego tego zamieszania. Jednak rano mimo, że zdecydowana część mnie krzyczała "NIE" zacisnęłam zęby, wzięłam torbę i powędrowałam na dworzec.

     Jadąc na miejsce różne myśli kłębiły się w mojej głowie, ale wszystkie sprowadzały się do prostego wniosku - chyba oszalałam. Tak czy inaczej nie było odwrotu - (ze ściśniętym żołądkiem) nieuchronnie zbliżałam się do celu.

     Bez większego problemu dotarłam do akademika w którym mieliśmy być zakwaterowani. Z ulgą odnotowałam, że moja sytuacja wcale nie jest taka beznadziejna. Większość stojących w kolejce do prowizorycznego sekretariatu nie znała się nawzajem. Ostatecznie własnie to było głównym celem obozu - aby poznać ludzi, z którymi miałam studiować.

     Z racji tego, iż był to ogólnopolski obóz adaptacyjny - przeznaczony wyłącznie dla nowo przyjętych studentów z wydziałów prawa z całego kraju - byliśmy zakwaterowani uniwersytetami. Wkrótce przyjechały pozostałe osoby z mojego przyszłego wydziału. Mimo, że na początku rozmowa się raczej nie kleiła z dnia na dzień komunikowaliśmy się coraz lepiej.

     Dziś - po dwóch latach od tego wydarzenia mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że decyzja o wzięciu udziału w tym obozie była jedną z najlepszych jakie podjęłam w ciągu kilku ostatnich lat.

     Nawiązałam tam znajomości, które z czasem przekształciły się z przyjaźnie na całe studia, a może i dalej. Poznałam sporo sympatycznych osób z mojego roku, starszych studentów z mojego wydziału i ich odpowiedniki z całej Polski. Już we wrześniu dowiedziałam się jak to jest siedzieć na wykładach próbując nadążyć za prowadzącym, a przede wszystkim zagwarantowałam sobie leszy start w październiku.

     Podczas gdy inni na inaugurację roku akademickiego przychodzili rozglądając się nerwowo i nie znając nikogo, ja szłam na nią z uśmiechem nie mogąc się doczekać spotkania z tymi niesamowitymi ludźmi, których poznałam na obozie. Tydzień mieszkania pod jednym dachem zrobił jednak swoje i na aulę akademicką weszliśmy wszyscy razem jak starszy znajomi, którzy znają się od dziecka.

     Byłam o jeden krok do przodu niż inni. Nie bałam się nowego miasta, uczelni czy wyzwań, bo miałam swój punkt zaczepienia. Nie czułam się samotna czy bezgranicznie opuszczona, bo miałam się do kogo zwrócić w chwilach słabości. 

     To było dla mnie otuchą, ponieważ wszystko inne się waliło, a na swoim pierwszym semestrze miałam tyle problemów, iż z pewnością wystarczyłoby aby obdzielić nimi hojnie kilka osób. Gdyby nie te wszystkie pozytywne skutki, które niosło za sobą uczestnictwo w obozie ciężar jaki miałam do udźwignięcia okazałby się zbyt ciężki i z dużym prawdopodobieństwem moje studiowanie skończyłoby się jeszcze przed pierwszą sesją.

     Dlatego - jeśli zaczynasz od października studia, a Twoje uczelnia organizuje obóz adaptacyjny - jedź na niego, a z pewnością nie pożałujesz swojej decyzji :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pani doktor z depresją, czyli jak to sukcesy szczęścia nie dają

        W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...