Są w życiu momenty, które każdy z nas wyobraża sobie setki razy zanim faktycznie się wydarzą - pierwsza randka, pierwszy dzień w pracy czy pierwszy dzień na uczelni. Do takich momentów z pewnością należy też ostatni egzamin na studiach - obrona pracy magisterskiej.
Wydawało mi się, że z moim wypadku to będzie celebracja, chwila do której będę się przygotowywać z dużym wyprzedzeniem, tak aby wszystko było perfekcyjnie. Tym bardziej, że podczas studiów miałam wiele wzlotów i upadków... Chyba nawet więcej upadków, z których zawsze bohatersko się podnosiłam
Ostatecznie okazało się, że wszystko było robione na wariata. Zaczęłam swego rodzaju pracę co wiązało się ze spędzaniem w kancelarii większości dnia. O dodatkowym terminie obrony, dowiedziałam się dzień przed ostatecznym terminem składania dokumentów, także pracę do systemu antyplagiatowego wrzucałam z komputera w pracy. Sama praca magisterska zamiast być zwieńczeniem naukowym moich ostatnich pięciu lat egzystencji była rozwinięciem schematycznego szablonu, pisana w pośpiechu, byleby natrzaskać wymagane minimum 60 stron i mieć z tym święty spokój. Jako, że podczas studiów zdarzyło mi się napisać kilka artykułów naukowych, których poziom był bardzo dobry jak na zwykłą studentkę to bolało mnie, że oddaję do recenzji coś na co nie poświęciłam odpowiedniej ilości czasu. Jednak z drugiej strony - pocieszała mnie myśl, że nikt oprócz komisji tej pisaniny nie przeczyta. Przynajmniej ostatni rozdział pozwalał mi zachować twarz, bo zawierał element badawczy - analizę statystyk Ministerstwa Sprawiedliwości.
Sama obrona też była zupełnie inna niż to sobie wyobrażałam. Wszyscy moi znajomi z roku obronili się już jakiś czas wcześniej, więc na swój egzamin przyszłam zupełnie sama, podczas oczekiwania na rozpoczęcie zapoznając się z innymi studentami, którzy też tego dnia mieli kończyć swą edukację na wydziale.
Potem już zaproszenie do gabinetu profesora. Trzy pytania, trzy dobre odpowiedzi, narada i "gratulujemy pani magister".
Wracając do mieszkania nie czułam żadnej euforii czy satysfakcji. Więcej entuzjazmu wykazywały osoby, do których miałam zadzwonić od razu po obronie. Nie wiem czy to ze zmęczenia, czy nie docierało do mnie to co się wydarzyło czy dlatego, że obronę traktowałam jak pewien przystanek do realizacji kolejnego etapu mojego planu.
Będąc już w mieszkaniu, po drodze do pokoju zdjęłam z nóg szare szpilki i przystanęłam przed lustrem w przedpokoju. W odbiciu zobaczyłam bladą jak ściana, uczesaną w kok rudowłosą 24-latkę w prostokątnych okularach z ogromnymi sińcami po oczyma na której ustach malował się nieznaczny uśmiech. "Gratulacje pani magister" - mruknęłam do siebie po czym ruszyłam dalej...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz