niedziela, 3 sierpnia 2014

Z dyplomem... do Urzędu Pracy

W internecie jest cała masa memów pt. "Mam dyplom - idę do rejestrować się jako bezrobotny" . I jest to nawet zabawne... do czasu, aż nie zdamy sobie sprawy jak bardzo jest to realne.


Jaki jest rynek pracy w Polsce - każdy wie. O ile kiedyś dyplom magistra był powodem do dumy, tak teraz jest w zasadzie standardem i wcale nie gwarantuje zatrudnienia nawet za minimalne wynagrodzenie. Całe rzesze wykształconych ludzi obsługuje nas każdego dnia na kasie w Biedronce lub podając kurczaka w KFC i  są to powszechne znane prawdy, z którymi nawet nikt już nie dyskutuje.


Zdarzają się również sytuacje, w której CV odrzucane są ze względu na ukończone studia, bowiem niektórzy wychodzą z założenia, że aby być sekretarką nie można mieć stopnia naukowego magistra. Być może wynika to z tego, iż w takiej sytuacji dziewczyna odbierająca telefony i parząca kawę byłaby lepiej wykształcona od szefa, co też nie jest mile widziane...


Tak czy inaczej - w obecnych czasach - jeśli kończysz Uniwersytet i masz zapewnioną pracę to jesteś mistrzem i szczęściarzem. Szczególnie jeśli nie jesteś absolwentem kierunku technicznego.


Kończąc prawo doskonale zdawałam sobie sprawę, iż moje życie do łatwych należeć nie będzie i bez znajomości znalezienie pracy będzie graniczyło z cudem. Prawda jest taka, iż znalezienie miejsca do odbyciu stażu, za który dostaje się psie pieniądze w wysokości 120% zasiłku dla bezrobotnych (aktualnie 844,44 zł netto miesięcznie) również takie proste nie jest.


Jak się ostatnio przekonałam, Urząd Pracy to jedna z tych machin, gdzie ludzi obsługuje się taśmowo i przez te wszystkie okienka, stanowiska i numerki ma się wrażenie egzystencji w jakimś zamkniętym systemie czy Matrixie. Trudno jest mi policzyć ile papierologii w ciągu jednego dnia podpisałam i z jaką ilością urzędników rozmawiałam, ale nie ulega wątpliwości, iż do załatwienia czegokolwiek trzeba wykazać się dużą dozą cierpliwości, tolerancji i uprzejmości (kłótnia z pani w okienku z pewnością nie poprawi naszej sytuacji).


Tym oto sposobem w tydzień po obronie pracy magisterskiej zostałam oficjalnie osobą bezrobotną  co było operacją niezbędną, aby móc starać się o staż z Urzędu Pracy. Jak pokazuje życie - w takich sytuacjach nie można być wybrednym, a żeby do czegoś dojść trzeba czasami dać się upodlić. Lepsze 800 zł miesięcznie aniżeli unoszenie się honorem i trwanie bez pracy ceniąc się na pensję 2 000 + dodatki. Czekając założonymi rękami na ofertę z płacą stosowną do swego wykształcenia można się jednak nie doczekać, a głodowa stawka za możliwość zdobycia doświadczenia zawodowego, którego studia nie gwarantują to jednak chyba lepszy pomysł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pani doktor z depresją, czyli jak to sukcesy szczęścia nie dają

        W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...