niedziela, 18 października 2015

Doktorat i aplikacja, czyli Lizzy wraca do gry

     Trudno mi opisać to co działo się w ciągu ostatnich miesięcy. Czas płynie dla mnie ze zdwojoną szybkością i żadna siła nie jest w stanie tego powstrzymać.


     Tak czy inaczej plan miałam prosty - daję z siebie wszystko i ryję do aplikacji. Miałam świadomość tego, że cierpliwość każdego człowieka kiedyś się kończy. Jeden rok porażki jest dopuszczalny i wybaczalny, jednakże drugie nieudane podejście do egzaminu na aplikację mogłoby mieć bardzo negatywne skutki dla mojego dalszego zatrudnienia. Nie jest wszak tajemnicą, iż aktualnie trend jest taki, że absolwent studiów prawniczych staje się w kancelarii użyteczny jeśli może występować przed sądem. Siedzieć i sporządzać projekty pism procesowych może nawet student i to za darmo.


     Mając więc świadomość skali mojej wartości obiecałam sobie, że biorę się w garść i nic mnie nie zatrzyma. Byłam już bogatsza o doświadczenia z zeszłego roku i wiedziałam, że oczywiście odpowiedni zasób wiedzy jest niekwestionowaną podstawą, jednak nie mniej ważne jest podejście i wiara we własne możliwości.


     Dopiero w tym roku do pewnych rzeczy dojrzałam i zdałam sobie sprawę czego tak naprawdę chcę. O ile w 2014 kroczyłam na egzamin ze spuszczoną głową wróżąc sobie porażkę tak w tym roku obrałam zupełnie inną taktykę.


  Jednak jak to zwykle w życiu bywa - człowiek kieruje, Pan Bóg kieruje. Niespodziewanie dla wszystkich i mnie samej w pewnym momencie okazało się, że pojawiła się szansa na spełnienie mojego kolejnego marzenia - tym razem o doktoracie. Zdrowy rozsądek i zapobiegawczy charakter jasno komunikowały mi, że powinnam skupić się jedynie na jednej rzeczy, jednak okoliczności na które nie miałam wpływu w pewnym sensie wymusiły abym podjęła rękawicę w stosunku do obu wyzwań.


     Efekt końcowy zaskoczył mnie samą. Po zdanym egzaminie wstępnym na doktorat uznałam, że plan minimum został przeze mnie wykonany. Wówczas od egzaminu wstępnego na aplikację dzieliły mnie już zaledwie dwa tygodnie. Całe szczęście miałam już wtedy przyswojone najważniejsze kodeksy, więc z poczuciem, że i tak mam o wiele większy zasób wiedzy niż rok wcześniej.


     Muszę przyznać, że dopiero kiedy siedząc już w ławce czekałam na arkusz z pytaniami poczułam jak wiele oznacza brak stresu. Rozglądają się po sali widziałam osoby ekstremalnie przerażone, niewyspane i przejęte do tego stopnia jakby od tych kilku kartek zależało ich życie... W pewnym sensie oczywiście zależało, ale z drugiej strony ja byłam i jestem najlepszym przykładem na to, że uwalony egzamin wstępny na aplikację nie oznacza jeszcze końca świata.


     Z uśmiechem na ustach otwierałam arkusz i prawdziwie cieszyłam się, że oto kończy się wariactwo. Dwa dni później okazało się, że tak naprawdę zaczęłam wariactwo i to dwa razy większe :)


Lizzy, aplikantka radcowska, doktorantka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pani doktor z depresją, czyli jak to sukcesy szczęścia nie dają

        W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...