Zawsze mi się wydawało, że w wieku 25 lat moja Wigilia będzie wyglądała zupełnie inaczej niż 10 lat temu. Wtedy myślałam, że ludzie w tym wieku są tak bardzo dorośli. Z całą pewnością w moich wyimaginowanych scenariuszach nie sądziłam, że będę wracać na święta do mojego rodzinnego domu i całe moje życie będzie odrobinę bardziej poukładane.
Tymczasem 25-letnia Lizzy skończyła studia, rozpoczęła doktorat, w styczniu rozpocznie aplikację, a większość wolnego czasu zajmuje jej praca w kancelarii. O życiu prywatnym może kompletnie zapomnieć. Sukcesy wymagają poświęceń i to jest pewne jednak często pojawiają się wątpliwości. W zasadzie trudno się spodziewać aby ich nie było. Nigdy nie możemy stwierdzić, że nasze wybory są dobre albo złe, po latach możemy kilka rzeczy zweryfikować, jednak na bieżąco nie jest to możliwe.
Jednak wraz z upływem lat święta przestają cieszyć. W tym roku kompletnie nie byłam świadoma tego, że zbliża się ten magiczny czas. W pośpiechu robiłam więc świąteczne zakupy w ostatni weekend, zmagając się przy okazji z przeziębieniem, które nie dawało się zwalczać lekami zakupionymi w aptece. Kilka ostatnich dni w pracy spędzałam odliczając dni do końca, by po powrocie do mieszkania móc zrobić sobie ciepłą herbatę i chociażby odrobinę poprawić mój stan.
Do domu wracałam 23 grudnia starając się nie kaszleć zbytnio i nie zarażać nikogo wokoło, bo przecież nie ma nic gorszego niż choroba w święta.
Zawsze wydawało mi się, że każde kolejne święta będą miały w sobie więcej magii, jednak po latach mogę stwierdzić, że jest wręcz odwrotnie. Choinka mniejsza, na skutek dramatycznych wydarzeń liczba domowników też się zmniejszyła, prezenty kupowane taktyką "kup sobie sama, a ja oddam ci pieniądze". O ile kiedyś wstając rano czułam podekscytowanie z powodu świąt, teraz nie czuję nic. A raczej poczułam, że zapomniałam kropli do oczu, które stały się niezbędne dla mnie w ostatnich latach ze względu na zwiększoną ilość pracy jaką wykonuję na komputerze, więc po śniadaniu musiałam jeszcze wyjść do apteki. Jeśli chodzi o strojenie to kiedyś przystrajałam swój pokój, a dekorowanie dużej choinki w głównym pokoju zajmowało mi wiele czasu. Dziś już kolejny raz z rzędu stwierdziłam, że strojenie pokoju jest mi niepotrzebne, a choinkę ogarnęłam w jakieś 15 minut nie przywiązując wagi do tego gdzie i co wieszam.
Nie było też tradycyjnego spaceru w celu wypatrzenia pierwszej gwiazdki, który również wcześniej stanowił obowiązkowy element świąt. Domownicy ubrani też jakoś mniej odświętnie, kilka niewyszukanych słów przy opłatku, kolacja, prezenty bez niespodzianki, bo przecież każdy prezent kupił sobie sam, a potem w zasadzie nic. Żadnych kolęd, tylko jakaś przygnębiająca rozmowa w wąskim gronie, która do niczego nie zmierzała, a podczas której często wyłączałam się i myślałam o zupełnie czymś innym.
Proza życia? Rzeczywistość? Konieczność? Przymus? Czy to powinny być synonimy świąt? U mnie niestety są...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz