wtorek, 9 lutego 2016

Silna niezależna kobieta vs przeziębienie

     Podobno feminizm kończy się w momencie kiedy trzeba wnieść szafę na piąte piętro. Ja osobiście uważam, że kończy się wraz z konkretnym przeziębieniem, które sprawia, że daje o sobie znać absolutnie każdy mięsień. Wtedy ma się ochotę przestać udawać bohaterkę i silną niezależną kobietę. Odzywa się potrzeba tego, aby być pod czyjąś opieką, żeby ktoś sprawdził w nocy czy wszystko jest ok i czy miks zastosowanych leków nie wszedł w jakąś dziwną interakcję, przyłożył rękę do czoła i przyniósł herbatę kiedy naprawdę czuje się osłabienie i rwący ból w każdej części ciała.


     Nagle zdałam sobie sprawę, że przez ten cały sajgon związany z pracą, aplikacją i doktoratem w zasadzie nikt nie będzie się interesował czy wszystko jest ze mną ok, czy nie... No może szefostwo, bo przecież są terminowe pisma do wypuszczania. To smutne, ale tak naprawdę jest kwintesencją mojego aktualnego życia. Nikt mnie nie pytał czy chcę być silną kobietą, po prostu pojawiły się problemy i ode mnie tylko zależało czy podejmę rękawicę czy dam rozłożyć się na łopatki. Wybór jest prosty - fight 'till dying jak to śpiewał kiedyś Samu Haber z Sunrise Avenue.


     Takie chwile jak te przypominają mi, że jednak w istocie jestem trochę kruchą istotką, chociaż nikomu się do tego nie przyznaję. Miałam łzy w oczach kiedy moje samopoczucie w ciągu dnia z każdą minutą się pogarszało i zastanawiałam się czy nie zemdleję gdzieś po drodze do domu... Ostatecznie za zgodą szefostwa wzięłam segregator z dokumentami i pojechałam do mieszkania żeby móc popracować w łóżku popijając rozpuszczony lek, który miał postawić mnie na nogi.


     Dawno nie czułam się tak paskudnie. Żeby było zabawniej - rano miałam tylko delikatny kaszel i z całą pewnością chodziłam już do pracy w o wiele gorszym stanie. Nie wiem co się stało, że koło południa zaczęłam się czuć jakby przejechał po mnie czołg. Być może organizm w końcu zadecydował żeby się odezwać i pokazać jak bardzo jest osłabiony moim nowym trybem życia. Odganiałam regularnie zmęczenie hektolitrami wypitej kawy i suplementów z żeń-szeniem, ale ostatecznie odezwała się we mnie moja delikatniejsza natura i organizm powiedział STOP.


     Powiadają, że co nas nie zabije to nas wzmocni. Wierzę w to bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pani doktor z depresją, czyli jak to sukcesy szczęścia nie dają

        W najbliższym czasie będę obchodzić rocznicę obrony swojej rozprawy doktorskiej. Od niemalże roku można zwracać się do mnie "Pa...